3/21/2018

Jack Rogers

Jack "Grizzly" Rogers
13 IX 1982, MINNESOTA MYŚLIWY ZASŁUŻONY W IRAKU I AFGANISTANIE MĄŻ I OJCIEC 


W swoim własnym domu (który postawiłeś przecież z myślą o rodzinie) bywałeś tylko gościem. Nigdy nie brakowało Ci miękkiego materaca, pachnącej pościeli czy porannej kawy z cygarem do smaku. Nie tęskniłeś do znajomych czterech ścian, ogrodu starannie pięlęgnowanego dłońmi ukochanej, czy promieni słońca grzejących deski na tarasie, gdzie omal nie przyszła na świat Wasza jedyna córka. Mimo to wracałeś, zawsze, bo wiedziałeś, że dom to nie szeroko rozumiane pojęcie dóbr materialnych, a przynajmniej nie dla Ciebie. Twoim domem była Ona - jej uśmiech, tak dotkliwie prawdziwy i przepełniony dobrocią, że jego obraz nie pozwalał Ci zapomnieć o byciu człowiekiem. Ona, jej ramiona, a potem One, tak czyste, nieskażone brudem tego świata, że czułeś się niemal niegodzien ich miłości; zupełnie jakbyś był w stanie potępić je ulotnym muśnięciem dłoni. Nienawidziłeś tego, z jakim uwielbieniem patrzyły na Ciebie ich oczy - identyczne, w barwach letniego nieba i czułeś jak tężeją Ci ramiona, kiedy mała Lily z dumą powtarzała koleżankom słowa matki: tatuś to bohater.
Zakładałeś, że to Ty odejdziesz. To Ciebie miała zabić kula, jednak kiedy wylądowałeś w St. Cloud, nie ujrzałeś Jej twarzy. Na lotnisku zostałeś powitany przez rodzonego brata, trzymającego łapkę Lilianne w swojej ciężkiej dłoni i już wtedy coś solidnie łupnęło Cię w żołądek. Niepokój, który żywym ogniem rozlał się po każdej, najmniejszej komórce Twojego ciała, gdy tylko zostaliście sam na sam. Wtedy po raz pierwszy i ostatni ugięły się pod Tobą kolana.
To jej bestialsko odebrano życie, nie Tobie. To jej krew splamiła ziemię, nie Twoja. Wreszcie pojąłeś, że na świecie nie istnieje pojęcie sprawiedliwości, o którą rzekomo, między innymi, walczyłeś. Pozbawiony Jej ciepła przestałeś być człowiekiem, na chwilę, bowiem otrzeźwiło Cię kilkuletnie dziecko. Nigdy nie zapomnisz dnia, w którym własna córka, nie skończywszy jeszcze lat pięciu, zapytała "Tatusiu, dlaczego płaczesz", a Ty, tak piekielnie słaby i upojony alkoholem, odpowiedziałeś "Bo jej już nie ma". Nie spodziewałeś się, że ten złotowłosy aniołek okaże się mądrzejszy od Ciebie, otrze Ci łzy z twarzy, po czym dotykając Twojej piersi powie "Mamusia zawsze mówiła, że wszyscy mieszkamy w swoich serduszkach nawet kiedy jesteśmy daleko." Wciąż nie wiesz, jakim cudem udało Ci pohamować łzy, kiedy wciągnąłeś małą na kolano, całując jej drobne rączki. Pamiętasz za to, jak cholernie wstydziłeś się sam przed sobą, że to ona okazała się być Twoją podporą, a nie Ty jej, tak jak zawsze Ci się wydawało. Wziąłeś się w garść, musiałeś, dla Nich.
Jesteś zatem człowiekiem, aczkolwiek zgoła innym. Daleko Ci do osoby, którą niegdyś byłeś. Wycofałeś się ze służby i zdałeś mundur. Przeprowadziłeś się z córką na Alaskę, a grób żony w St. Cloud odwiedzasz dwa razy w roku i mimo, że od jej śmierci minęły już trzy lata, wciąż uczysz się bycia ojcem dziecka, które przed jej śmiercią trzymałeś w ramionach tyle razy, że mógłbyś zliczyć je na palcach dwóch dłoni. Masz wrażenie, że nowego i starego Ciebie łączą tylko dwie rzeczy - ojcostwo i bezbłędna zdolność zabijania. Zostałeś więc myśliwym, ba, szczególną frajdę sprawia  Ci tropienie i zażynanie niedźwiedzi, bo tylko w tym widzisz wyzwanie. Stąd też Twój miasteczkowy przydomek, aczkolwiek córka zwraca się do Ciebie pieszczotliwie - Bear.
Może dlatego, że tak jak ta skóra z niedźwiedzia, każdego wieczora leżysz rozciągnięty przed kominkiem, tuląc do siebie ją i dwa wierne psy husky, które towarzyszą Wam już od pierwszych dni w Mount Cartier.

POWIĄZANIA (in progress...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz