Kiedy się urodziłaś, ważyłaś zaledwie 1200 gramów i mieściłaś się cała na męskiej dłoni. Nikt nie podejrzewał, że przeżyjesz poród w szóstym miesiącu. Ojciec, który trzymał w garści całe północne Włochy dopilnował jednak, by doglądali Cię specjaliści w najlepszych szpitalach w kraju, a gdy było trzeba, razem z matką zabrali Cię do Stanów, gdzie udało Ci się wykształcić płuca. Tak silne i zdrowe płuca, że płaczliwym wyciem przekrzyczałaś trzech braci - żaden z nich nie był bowiem tak głośnym niemowlakiem, a przynajmniej taka opinia utarła się w rodzinie, bo sama nie masz przecież prawa tego pamiętać.
Mimo to zawsze byłaś traktowana jak
najsłabsze ogniwo, które trzeba obstawić grubym murem i bezustannie chronić. Ojciec długo wahał się, nim wyłożył Ci tajniki rodzinnego biznesu, a zrobił to tylko dlatego, że po matce odziedziczyłaś nie tylko zapierającą dech w piersiach urodę, ale także zaciętość i upór. Nie miałaś pojęcia, na co tak właściwie zamierzasz się porwać, ale pragnęłaś aprobaty męskiej części rodziny, więc nie dawałaś za wygraną. W wieku lat dwunastu chwyciłaś do ręki broń, trzy lata później po raz pierwszy odebrałaś życie. Źle po tym spałaś, ale szybko nauczyłaś się, że to nieodłączny element codzienności, Twojej codzienności, w której możesz zabić lub zostać zabita. Przeżyłaś, stąpając po trupach wrogów, bo wola przetrwania grała w Tobie głośniej niż wyrzuty sumienia. Żyłaś w cieniu braci i zażarcie walczyłaś z nimi o względy głowy rodziny, nie ustępując absolutnie w niczym. Gabaryt siły nadrabiałaś zręcznością, sprytem i tym niemożliwym do wykreślenia z pamięci spojrzeniem, którym paraliżowałaś potencjalne ofiary, uprzednio zwabiwszy je odpowiednimi podrygami kobiecej natury.
Si, w wieku lat siedemnastu byłaś już kobietą i każdy, kto miał okazję poddać się Twoim wdziękom, nie mógł temu zaprzeczyć. Kiedy wychodziłaś w teren, Twoje ciało przechodziło nadzwyczajną metamorfozę. Zmieniały się Twoje oczy, Twój wygląd, a nawet Twój głos. Sprawiałaś wrażenie
dzikiej pantery, która właśnie wypuściła się na połów. Poświadczała o tym naturalna sprężystość Twojej sylwetki, gibkość kroków, miękko przesuwające się biodra i niezachwiana śmiałość. Nie bałaś się, bo w przeciwieństwie do dzikiego kota nie byłaś sama - ktoś zawsze pilnował Ci pleców. Byłaś zwiastunem niebezpieczeństwa, przepowiednią wiszącego nad karkiem wyroku i każdy, kto miał na tyle oleju w głowie wiedział, że to jego pierwsze i ostatnie ostrzeżenie.
Teraz jesteś tutaj, tysiące kilometrów od bliskich i choć w teorii nie zaszły w Tobie żadne zmiany, nie jesteś już taka pewna siebie. Przyzwyczaiłaś się do wygodnej pracy zespołowej, posiadania swoistego koła ratunkowego pod postacią snajpera pilnującego przebiegu transakcji, do myśli, że możesz na kimś polegać, więc z dala od rodziny czujesz się tak, jakby to nad Tobą wisiał celownik. Wiesz, że role się odwróciły, że zostałaś zwierzyną i nie masz przy sobie nikogo, kto mógłby Ci pomóc. Możesz liczyć tylko na siebie, oglądać się sobie przez ramię i ważyć słowa, jakie padają z Twoich ust. Jesteś niby ta sama, ale zupełnie inna - bardziej czujna i roztropna. Nie dajesz się sprowokować, nie atakujesz pierwsza, a pazury i dziką iskrę w oku pokazujesz już tylko w
zaciszu sypialni. Na co dzień trzymasz się z boku, nie wchodząc między ludzi i nie szukając z nimi zwady. Uśmiechasz się uprzejmie do nauczycieli, uczysz przeciętnie, na korytarzu nie pobłażasz nikomu i nie masz znajomych, bo wiesz z doświadczenia, że to najbardziej zdradliwa masa pod słońcem i znacznie bezpieczniej jest obracać się wyłącznie w swoim własnym towarzystwie. W Twoim przypadku samotność to konieczna profilaktyka, a nie forma niedostosowania społecznego.
Lubisz ludzi.
Chwile, kiedy stoisz na tarasie, oparta o barierkę i z trzydziestego piętra przyglądasz się miastu, nie są takie złe. Palisz elektronicznego papierosa, roztaczając wokół siebie słodką woń wanilii, którą tylko czasem substytuujesz kakaowcem, czy migdałami. Nie bez powodu wszystkie Twoje ubrania są tym przesiąknięte, nawet po dwukrotnym praniu - sprawdziłaś. Nie to, żeby jakoś okropnie Ci to przeszkadzało. Wystarczy, że dobierzesz do tego jakieś delikatnie piżmowe perfumy, którymi nie udławisz się ani Ty, ani otaczający Cię ludzie. W rezultacie zawsze ciągniesz za sobą słodki, subtelny zapach, w którym nie tylko czujesz się komfortowo, ale i zwracasz uwagę obu płci, której w gruncie rzeczy nie potrzebujesz. Po prostu lubisz, gdy do Ciebie przylega - jak przystało na przedstawicielkę niewieściego rodu masz w sobie coś z mitologicznego Narcyza, tę niegroźną cząstkę próżności. Nie pozwalasz jednak rozrosnąć się temu do patologicznych rozmiarów, bo doskonale wiesz, że jesteś wyłącznie człowiekiem i podlegasz prawom matki natury. Ładna buzia nie jest zasługą Twoją, tylko szczęśliwego splotu genów, na który nie miałaś żadnego wpływu, dlatego szczerze bawi Cię postawa dziewcząt, którym wydaje się, że
udana powierzchowność wynosi je ponad innych, zupełnie jakby ten fart kwalifikował je do innego,
lepszego gatunku.
Cechuje Cię umiłowanie do wolności, dlatego nie poświęcasz swobody, by wyglądać jak chodzący tysiąc dolarów, czym od zawsze zawodziłaś matkę, okoliczną ikonę pożądania. Nie nosisz na sobie tony kosmetyków i nie wciskasz w seksowne łaszki - nie sądzisz, by były Ci teraz potrzebne. Nie jesteś już częścią idealnie zintegrowanego planu ani śliczną przynętą wabiącą w pułapkę, więc zdecydowanie zadowala Cię tusz do rzęs jeansy oraz koszule, w których wręcz toniesz i które maskują Twój jedyny prawdziwy kompleks - naprawdę drobne piersi. Po powrocie ze szkoły zrzucasz z siebie ubrania i w samej bieliźnie tańczysz do Ricky'ego Martina albo ćwiczysz taniec bioder Shakiry. Nie ukrywasz, że to właśnie oni są Twoimi idolami, nawet jeśli tutaj, w Chicago, nie są już tak popularni. Jakby tego było mało, sypiasz jedynie nago, bowiem grzechem byłoby odbierać sobie bezpośredni kontakt z satynową pościelą. Uwielbiasz, gdy oblewa Cię niczym druga skóra, pieszcząc Twoje ciało dotykiem aksamitu i naiwnie sądzisz, że żaden inny dotyk nie mógłby się temu równać. Może dlatego, że nie miałaś jeszcze okazji oddać się
tym właściwym dłoniom.
Wbrew temu jakaś część Ciebie nie znosi odosobnienia. Nie jesteś z tym oswojona; prawda jest taka, że zwyczajnie nie potrafisz być sama, dlatego przygarniasz z ulicy
kocie znajdy, by na nie przelać resztki ciepłych uczuć, które jeszcze w Tobie siedzą. Regularnie zabierasz je na wieczorne przejażdżki po mieście i nawet sen zdaje się przychodzić łatwiej, odkąd łóżko grzeje więcej niż jedno ciało, palce topią się w miękkim futrze, a pomieszczenie obiega ciche, synchroniczne mruczenie. Słyszysz je, wchłaniasz i czujesz się po prostu
lepiej, bo wiesz, że możesz im się zwierzyć, a one, nawet gdyby chciały, nigdy nie zdradzą Twoich tajemnic. Są
tylko kotami i ich milczenie w pełni Cię zadowala. Mimo, że nie mówią, skutecznie wypełniają dziurę w Twoim sercu, nadając życiu barw. Masz o kogo się troszczyć, a mieszkanie nie jest już puste - zwierzaki każdego wieczora czekają na Ciebie pod drzwiami, witając głośnym miauczeniem i natarczywie ocierając o Twoje nogi. Wtedy znów czujesz się potrzebna i to Ci wystarcza. Tak jest
dobrze, czyż nie?