4/22/2018

Leah Mackenzie

Leah Mackenzie
14 V 1994, MOUNT CARTIER ▫ RED RIDING HOOD ▫ DOMOWY ZAKŁAD PIEKARSKI
APACZ    ▫    CHINOOK    ▫    SHEBA    ▫    NYX    ▫    FROSTY    ▫    MAYA   ▫    FOXY

W niewielkim Mount Cartier nie ma chyba osoby, która nie znałaby Leah, mimo, że na pierwszy rzut oka jej postać w żaden sposób nie zaskarbia sobie uwagi. Ot, chciało by się rzec: młoda, niebrzydka, przeciętnej figury i wzrostu, ubrana w równie pozbawioną charakteru odzież: zazwyczaj stosunkowo luźny jeans, pod który zawsze wciśnie coś ciepłego i gruby, wełniany sweter z powyciąganymi rękawami. Jej cera nie zna słowa makijaż, panna Mackenzie bardzo troszczy się za to o swoje drobne dłonie i usta, w ciągu dnia potrafiąc nawet czterokrotnie smarować je różanym balsamem Ethel (którego recepturę starowinka przysięgła zabrać ze sobą do grobu). Co jest w niej zatem tak wyjątkowego?
Zacząć należałoby chyba od jej osobowości, od lat topiącej serca nawet najbardziej zatwardziałych mieszkańców miasteczka. Kiedy się uśmiecha, omiata duszę bezwarunkowym ciepłem, kiedy dotyka, przynosi ukojenie, kiedy się śmieje, przegania troski dnia codziennego. Mawia się, że jeszcze nikt nie widział jej smutnej, aczkolwiek jest to tylko plotka. Leah miewa niższe nastroje, jak każdy człowiek, jednak zawsze znajdzie sobie coś, jakiś drobiazg, dzięki któremu jej spojrzenie znów rozjaśnia naturalny blask.
Mawia się też, że jej konie pójdą dla niej w najgorszą zawieruchę i dotrą na miejsce nawet, jeśli widoczność jest bardzo mała, a warunki bardzo surowe - w tym nie ma ani krzty kłamstwa. Zarówno Apacz, jak i Chinook zawsze stają na wysokości zadania, kiedy zawodzi każdy inny środek transportu, stąd też utarło się, że w czas zamieci, czy też innych nagłych przypadków, ludzie zwracają się do niej o pomoc - Kapturek nigdy jej bowiem nie odmawia, nikomu. Nie ma znaczenia, czy trzeba odebrać listy, prowiant, czy jak najszybciej popędzić z rannym lub chorym do Churchil - co po raz pierwszy zdarzyło jej się w wieku 14 lat: w śnieżną, ciemną noc powoziła do szpitala kobietę z niemowlęciem, cierpiącym na gorączką tak wysoką, że nie dało się jej zbić w żaden tradycyjny sposób. Nic dziwnego, że matka była zdesperowana - bo kto o zdrowych zmysłach powierzyłby życie dziecka innemu dziecku?
Na co dzień jednak wypieka z babcią wszelkiego rodzaju pieczywo, co może nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fakt, że jest na tyle uprzejma, by dostarczać je pod same drzwi, zawsze ciepłe i chrupiące. Co więcej, robi to w szczególny sposób: wierzchem, okryta czerwoną peleryną z kapturem, stąd też wziął się jej niecodzienny przydomek. I pomyśleć, że kiedyś narzuciła ją w biegu, nieszczególnie patrząc na to, co chwyta w dłonie! Od tamtej pory, przynajmniej raz w tygodniu dowozi chleb i bułeczki tylko w niej, zarówno ku uciesze dzieci, jak i przyjezdnych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz