3/23/2018

Kiernan Ferrox

 KIERNAN  FERROX 
"This one’s heart is pure but tormented by darkness." 
AWERSJA DO ZDROBNIEŃ — 19 IV 1951, SZKOCJA — BYŁY GRYFON, ŚCIGAJĄCY — ZAMIESZKAŁY W HOGSMEADE — POCZĄTKUJĄCY AUROR — CZARODZIEJ PÓŁKRWI — METAMORFOMAG DĄŻĄCY DO ZOSTANIA ANIMAGIEM — RÓŻDŻKA 13 I PÓŁ CALA, OSTROKRZEW, WŁÓKNO SMOCZEGO SERCA — ZAKON FENIKSA — PATRONUSEM TESTRAL — BOGINEM ZWŁOKI BLISKICH — LEŚNE WYPRAWY ZA DNIA I PODNIEBNE LOTY POD OSŁONĄ NOCY — SKRZYDŁA, KTÓRYM POWIERZYŁBY SWOJE ŻYCIE — Z ZAMIŁOWANIA LOTNIK — NAJDROŻSZA CARRIE

I.
Z pewnością nie urodziłeś się, aby chodzić po ziemi, powtarzała matka z humorem, zdejmując Cię z komody, kiedy wyrósłszy ledwie nad jej kolano, Ty podejmowałeś coraz to bardziej irracjonalne próby zbliżenia się do sufitu — od czegoś trzeba przecież zacząć. Za cel honoru postawiłeś sobie, że dosięgniesz go bez pomocy ojca, który nie raz i nie dwa unosił Cię w górę, a potem brał na ramiona, tylko po to, byś wreszcie rozchmurzył te pulchne, dziecięce policzki. W końcu Ci się udało i jako dziecko nigdy nie byłeś bardziej dumny, nawet kiedy po raz pierwszy strzeliłeś ojcu gola do prowizorycznej bramki. Piłka nożna, praktykowaliście ten mugolski sport ze względu na Cecylię, a ona obserwowała Was z okna w kuchni, przygotowując obiad. Pamiętasz jej piękną twarz, mimo, że byłeś wtedy bardzo mały. Delikatnie zasnutą cieniem firany, z rysami godnymi apollińskiego dłuta i grą świateł toczącą się w zagłębiach policzków za każdym razem, kiedy jej wargi rozgrzewał najpiękniejszy uśmiech, jaki w życiu widziałeś. Pamiętasz ciepłą barwę głosu, gdy wołała do stołu z przestrogą, że zaraz zacznie padać. Spojrzałeś wtedy w niebo i uśmiechnąłeś się, szeroko, tak jak to tylko dzieci potrafią, bo tylko dzieci potrafią tak usilnie w coś wierzyć. Wiedziałeś, że i niebo będzie kiedyś Twoje, tak jak ten nieszczęsny sufit.

II.
Opuściłeś powieki, gdy Tiara Przydziału spoczęła na Twojej głowie. Zdawałeś sobie sprawę z powagi sytuacji, a serce wybijało swój rytm tak gwałtownie, że czułeś je w całym ciele. Przez rąbek nakrycia głowy słyszałeś, jak to mamrocze swoje wątpliwości na głos i z każdą kolejną chwilą stawałeś się coraz bardziej nerwowy, nic bowiem z tego nie rozumiałeś. Nic, z wyjątkiem tego jednego słowa, którego obawiałeś się najbardziej  — Slytherin.
— Nie — wyrzuciłeś więc z siebie, słowo niewiele głośniejsze od powietrza, które ze świstem uszło z Twoich płuc. Desperacko pragnąłeś iść w ślady ojca Gryfona. — Tylko nie Slytherin.
Trafiłeś zatem do Gryffindoru i poczułeś, jakby ciężar całego świata spadł Ci właśnie z ramion.

III.
Byłeś pilnym uczniem i choć nie najlepszym z najlepszych, to z pewnością na tyle zdolnym i sumiennym, by wywoływać uśmiech na twarzach swoich opiekunów. Najbardziej jednak cieszyły Cię lekcje latania na miotle, a zaraz za nimi maszerowały nieustępliwie zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami. To właśnie tam szło Ci najlepiej, bo właśnie w to wkładałeś swoje serce i kiedy po raz pierwszy — po pierwszej próbie — chwyciłeś do ręki trzon, poza natychmiastowym zdobyciem nieba, zamarzyłeś jeszcze o członkostwie w domowej drużynie Quiddicha, gdzie zostałeś przyjęty na początku drugiego roku. Mecz na wejście rozegrałeś jako szukający, przez wzgląd na to, jakie cuda wyczyniałeś na miotle, jednak szybko zdecydowano o przemianowaniu Cię na ścigającego. Byłeś bowiem za mało skupiony, by dostrzec maleńki znicz, co z kolei kosztowało Was zwycięstwo. Nie zawiodłeś jednak więcej, zdobywając liczne punkty dla swojej drużyny w zaskakująco krótkim czasie.

IV.
Miałeś trzynaście lat, kiedy większość naiwnych marzeń runęła niczym domek z kart. Trzynaście lat, kiedy Śmierciożercy nocą wtargnęli do Twojego domu, by ukarać ojca za związek z Mugolką. Dwóch mężczyzn, pomyślałbyś, tylko dwóch, jednak nie byli sami. W ślad za nimi przybyło coś jeszcze, o czym dowiedziałeś się na parę zdających się trwać wieczność chwil po tym, jak ojciec odesłał Ciebie i matkę na strych, każąc dobyć różdżki i dobrze się ukryć. Trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy udało Ci przyzwać patronusa w formie mgły — to jednak wystarczyło, by uchronić siebie i matkę przed pocałunkiem dementora. Trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy doświadczyłeś czyjejś śmierci.

V.
Zmieniły się Twoje priorytety. Już nie liczyłeś na to, że zostaniesz kiedyś hodowcą magicznych stworzeń i będziesz żył przeciętnym, acz przepełnionym ciepłem i miłością życiem męża i ojca. Odsunąłeś te myśli na bok, z zapalczywością przelewając swoje siły na przedmioty, które wiedziałeś, że będą miały kluczowe znaczenie podczas selekcji kandytatów na aurorów. Zamierzałeś zostać aurorem i walczyć przeciw barbarzyństwu, jakiego sam doświadczyłeś. Nade wszystko jednak pragnąłeś wytropić zabójców ojca i nie odkładałeś tego na później, odpowiednio się do tego przygotowując. Mimo wyrzutów sumienia zacząłeś maczać palce w czarnej magii, której uczyłeś się z zakazanych ksiąg, przesiadując nad nimi nocą, przykryty zaklęciem niewidzialności. W wieku 16 lat poznałeś niewybaczalne zaklęcie Avada Kedavra, jednak po wypróbowaniu go na roślinie poprzysiągłeś sobie, że nie użyjesz go już nigdy więcej.

VI.
Jest cudowna, musisz to przyznać. Cudowna w sposobie, w jakim pozwala, byś przejął nad nią kontrolę. Cudowna, kiedy jej uda drżą, a ciało pręży się pod Tobą, instynktownie odrywając od materaca, szukając bliskości po omacku. Cudownie naiwna, kiedy pozostawia po sobie ślady w przekonaniu, że to w jakiś sposób utrwali jej obraz w Twojej pamięci. Cudownie bezwstydna, kiedy śliskim szeptem zdradza Ci, co chce, abyś z nią zrobił, a potem krzyczy; przysiągłbyś, że cierpi — nic bardziej mylnego. Cudowna, po prostu cudowna. Jedna z wielu. Utwierdza Cię w zwierzęcości, cudownie nieważna. Nigdy więcej jej nie zobaczysz, więc pozwalasz, by głęboki warkot zagotował Ci się piersi, a następnie wyciekł przez zaciśnięte do bólu zęby; kiedy spojrzenie nakrywa znajoma mgła, a w lędźwie wstępuje piekielny gorąc, wkrótce przekształcający się w błogą niemoc i upragnioną ciszę. Myśli nie płyną, krew szumi w uszach, a nad wszystkim królują Wasze oddechy. Spokój, trwający jedynie chwilę, jednak niezmącony i niezaprzeczalny. Na to czekałeś. 

VII.
Stoisz w bramie dziedzińca, z dystansu obserwując młodzież podążającą na swoje pierwsze zajęcia. Chłodem nieprzeniknionych, błękitnych oczu wyszukujesz w tłumie jej drobnej twarzy i z rękoma wciśniętymi w kieszenie czarnego prochowca, wreszcie udaje Ci się dostrzec jasne pukle włosów. Prostujesz tedy kręgosłup — jeszcze przed chwilą przypominałeś bowiem starego, posępnego kruka — unosisz głowę przyprószoną białym śniegiem i czekasz, aż jej oczy zwrócą się w Twoją stronę. Kiedy wreszcie Cię zauważa, wiesz, że rozumie, dlaczego tu jesteś. Uśmiechasz się zatem, uśmiechem człowieka zmęczonego i znikasz równie niespodziewanie, co się pojawiłeś. Jak cień. A ona przyjdzie w nocy, zawsze przychodzi. Twoje światło.
"Dear God, grant that my hands be steady, my aim be true, and my feet swift. And should the worst come to pass, I ask forgiveness." 

3/21/2018

Nathaniel Crow

N a t h a n i e l Nightcrawler C r o w

| NEPHILIM |
- Even God makes MISTAKES (...)

| NOCNY ŁOWCA |
- (...) because he should rather be a DEMON!

| NA KARKU 23 LATA HARTU |
- How might this happen, Crow? With age, you're MORE AND MORE foolish! 

| OSZALAŁ NA PUNKCIE DIANY LEVITTOUX |
- There is no YOU and ME no longer. Now WE are. 

| RÓWNOWAGA, SIŁA, SZYBKOŚĆ, ZRĘCZNOŚĆ, PARABATAI |
- Are you sure you're not a fuckin' VAMPIRE?

♦♦♦ C h a r a k t e r ♦♦♦
- Puszczaj mnie, Ty cholerny... Dupek! Drań! Skurwiel! Pojebany zboczeniec!

Szablonowy bad boy. Ma w sobie zwierzęcy magnetyzm, podsycany jeszcze niezrównanym urokiem osobistym. Potrafi tak omamić potencjalną zdobycz, że ta nie ma nawet pojęcia, że właśnie jest przezeń zdobywana, a kiedy zdaje sobie z tego sprawę, nie czuje nawet ochoty, by się wycofać. Crow nigdy nie kryje się z tym, że jakieś dziewczę wpadło mu w oko, nigdy też nie traktuje takich pseudo związków poważnie. Są niczym więcej jak grą, która ma go zaspokoić i dać satysfakcję. Nawet szczególnie się przy tym nie stara, nie musi, bo i po co? Rzadko zdarza się, by sięgał po coś więcej niż płonące spojrzenie czy drapieżny uśmiech. Jego kusząca powierzchowność doprawiona paroma pochlebnymi uwagami z reguły wystarcza, tak jakby zdobywanie serc miał we krwi. Gdy jednak prostota nie zdaje egzaminu, potrafi być tak ułożony i szarmancki, jak nie mógłby być żaden wymarzony facet. Gdyby chciał, mógłby wywrzeć piorunujące wrażenie na najbardziej wymagających rodzicach, czego już raz w życiu dowiódł, tylko po to by udowodnić, że nie ma czegoś, czego nie mógłby mieć, jeśli tego właśnie zapragnie. Jeśli trzeba, jest również zdolny stworzyć iluzję miłości, która pęka niczym bańka "następnego dnia rano", gdy orientujesz się, że na poduszce obok pozostał po nim jedynie ten pociągający zapach. Z reguły bywa jednak dupkiem i oportunistą, bo tak jest prościej. Zacięty, nieustępliwy, apodyktyczny. Ślepo podążający za impulsem sadysta. Podnieca go ból, niezależnie od tego czy zostanie zadany jemu, czy też przez niego, przemoc natomiast nierzadko służy mu za rozrywkę. Cierpienie? Cool, najlepiej w zestawie z frytkami. Mógłby być Mrocznym, z którym często bywa utożsamiany - pożąda i nienawidzi. Na szczęście nie jest - troszczy się i dba. Anielska Runa chroni go przed zatraceniem i nie pozwala opowiedzieć się za złem, które niechybnie by wybrał, gdyby nie był Nephilim. Zdolność do przeżywania głębszych uczuć, choć skrzętnie przez niego tłamszona i kryta, wyłazi na wierzch w obecności Seta i Diany. Crow mimo głębokiej, braterskiej więzi jaka łączy go z jego parabatai i uczuć jakie zaczynają się w nim żarzyć wobec pięknej Francuzki nadal zdaje sobie sprawę, że im więcej czujesz, tym łatwiejszym jesteś celem. Wie też, że właśnie oni stanowią jego jedyne słabe punkty - innych dotychczas nikomu nie dane było poznać, bo Nathaniel całkiem zręcznie ubiera się w kreację ideału, tym samym nie dopuszczając absolutnie nikogo do swoich słabości i wad - łącznie z samym sobą. Nie istnieją dla niego, zatem nie istnieją też dla wroga. Ponadto cechuje go niesamowita pewność siebie i cholernie rozrośnięte ego. Jest dumny, zbyt dumny, wręcz całym sobą działa Ci na nerwy do tego stopnia, że nabierasz ochoty by na dzień dobry przypierdolić mu w tę pogardliwie uśmiechniętą gębę. Nie wie co to umiar, chętnie popada ze skrajności w skrajność. Z używką za pan brat - od seksu począwszy i na alkoholu kończąc. Warto napomknąć, że jest cierpliwy, kiedy mu się chce, bo jaki byłby z niego złodziej, gdyby nie potrafił czekać na odpowiedni moment? Częściej jednak daje się ponieść, lubi to, ten brak kontroli. Zdarza się, że doprowadzony do ostateczności dosłownie wybucha, jest wtedy nieposkromiony w swoim gniewie i agresji, nie do powstrzymania w amoku. Targają nim wtedy emocje tak silne, że zwykle potem nie pamięta, co tak właściwie zrobił i dlaczego. Do tej pory szewska pasja ogarnęła go zaledwie parę razy, można by je zliczyć na palcach jednej ręki, bowiem stara trzymać się w ryzach. Nie lubi żałować, bo będąc w połowie aniołem jest do tego zdolny, nawet jeśli Ty nigdy tego w nim nie dostrzeżesz. Czasem twierdzi, że anielskie pochodzenie jest dla niego udręką, że sumienie go krępuje, pozwala sobie myśleć, że Nocni Łowcy nie powinni posiadać sumienia - jak łatwe byłoby wtedy życie! Wizja końca tudzież cierpienia nie budzą w nim niepokoju. Jego jedyna fobia, to fobia... Przed starzeniem się. Nie wyobraża sobie siebie, starego i niedołężnego, uzależnionego od innych. To jedyna rzecz jakiej się obawia, bo jest odporny na ból i przygotowany na śmierć, dlatego bierze od życia garściami, by patrząc w czarną otchłań móc szczerze powiedzieć: "Kurwa, było zajebiście." Niektórzy mówią, że jego odwaga zakrawa o głupotę, ale puszcza to mimo uszu, tak jak wszystko co jest niewarte uwagi. Drapieżny i zezwierzęcony. Zepsuty do szpiku kości, chory w najgorszym możliwym tego słowa znaczeniu. Sam zatarł sobie prawidłowy podział między dobrem a złem, nie tracąc przy tym jednak zdolności klarownego myślenia, co czyni go szalenie niebezpiecznym. Co ciekawe, dobra strona odzywa się w nim tylko w momentach absolutnie krytycznych, pozwalając złej wieść prym na łamach jego jestestwa. Nazywany przez to "Bożą Pomyłką", mieści w sobie dwa wrogie obozy, które nieustannie toczą bój o jego duszę. Szala zwycięstwa przechyla się od czasu do czasu w stronę dobra, dzięki czemu nawet ten drań może być łagodny, spokojny i przepełniony bezwarunkowym ciepłem. Nie wierzysz, co nie? On jeszcze parę miesięcy temu też by nie uwierzył. Można również powiedzieć o nim niemal wszystko, ale nie się zarzuci mu słów bez pokrycia. Nate zawsze dotrzymuje obietnic - może dlatego tak rzadko je składa... Dominuje. Zawsze. A jeśli nie to zdominuje, nie ważne w jaki sposób. Najczęściej używa do tego po prostu brutalnej siły. Łącznie z potrzebą dominacji idzie również odpowiedzialność za innych, ale tylko okazjonalnie, zatem zaskoczeniem jest, gdy zdecyduje się zrobić coś dla czyjegoś dobra. Niektórzy mu mówią, że mógłby być dobrym przywódcą, on natomiast odpiera to salwą śmiechu, doskonale wiedząc że nawet jeśli na jego działaniach skorzysta ogół, zawsze chodzi o jego interes. Mniejszy, lub większy...

Ty to wszystko widzisz i wydaje Ci się, że go znasz, hahahaha. Nie matrw się. Crow za każdym razem udowodni Ci, że tak naprawdę w ogóle go nie znasz, bo to on z zamysłem serwuje Ci kolejne, skrzętnie dobrane pozory, pokazuje się w różnych maskach i zależnie od tego z kim przebywa może być łajdakiem, bohaterem, a nawet idiotą. Ten stan rzeczy utrzymuje się od tak dawna, że sam już nie wie kim rzeczywiście jest. Sam ledwie za sobą nadąża.

Liam Thornton

Lily — rocznik '99 — stypendium naukowe — pokój 70 — 195 cm wzrostu
kapitan drużyny koszykarskiej — jeździectwo — blisko z biologią i chemią
syn rolnika i krawcowej — starszy brat — niebawem student, a potem lekarz

Mama told me, when I was young
Come sit beside me, my only son
Listen closely to what I say
And if you do this
It'll help you some sunny day 

Początki nie były łatwe. Przyzwyczajony w dzieciństwie do matczynej nadopiekuńczości, raczej pozbawiony towarzystwa rówieśników, a przez to odrobinę lękliwy, ciężko znosiłeś rozłąkę z gospodarstwem, gdzie to przyszedłeś na świat. Przez pracę i starte do krwi dłonie nauczono Cię pokory, która wcale nie pomagała wejść w nową społeczność, a naiwność często była powodem zaczerwienionej ze złości twarzy i zaciśniętych mocno piąstek. Wszelkie upokorzenia znosiłeś jednak w ciszy.  Zbyt łagodny, zbyt ułożony, zbyt grzeczny, by cokolwiek zmienić. Przynajmniej do czasu. Jak to mówią, każdy ma swoje granice wytrzymałości i Ty nie byłeś od tego wyjątkiem.   Lorem ipsum dolor sit amet, consectetuer adipiscing elit. Aenean commodo ligula eget dolor. Aenean massa. Cum sociis natoque penatibus et magnis dis parturient montes, nascetur ridiculus mus. Donec quam felis, ultricies nec, pellentesque eu, pretium quis, sem. Nulla consequat massa quis enim. (Donec pede justo, fringilla vel, aliquet nec, vulputate eget, arcu.) In enim justo, rhoncus ut, imperdiet a, venenatis vitae, justo. Nullam dictum felis eu pede mollis pretium. Integer tincidunt. Cras dapibus. Vivamus elementum semper nisi. Aenean vulputate eleifend tellus. Aenean leo ligula, porttitor eu, consequat vitae, eleifend ac, enim. Aliquam lorem ante, dapibus in, viverra quis, feugiat a, tellus. Phasellus viverra nulla ut metus varius laoreet. Quisque rutrum. Aenean imperdiet. Etiam ultricies nisi vel augue. Curabitur ullamcorper ultricies nisi. Nam eget dui.

Forget your lust, forget the rich man's gold
All that you need, is in your soul
And you can do this, oh baby, if you try
All that I want for you my son, is to be satisfied

Wciąż nie jesteś do końca pewien, dlaczego to właśnie Tobie przypadło trafić do jednej z najbardziej prestiżowych szkół w Wielkiej Brytanii; nie negujesz jednak takiego obrotu spraw. Jesteś wdzięczny, że możesz kroczyć tymi korytarzami, odnajdujesz się w ciszy sielskiego otoczenia, a rygor prawie w ogóle Ci nie przeszkadza — po prawdzie regulamin Akademii Świętego Jerzego niewiele odbiega od zasad, jakie panowały w rodzinnym domu, więc nie przyszło Ci nigdy do głowy, by się buntować. Zbyt mocno zależy Ci na tym, by rodzice na myśl o ich jedynym synu okrywali się dumą.

And be a simple kind of man
Oh be something, you love and understand
Baby be a simple kind of man
Won't you do this for me son, if you can?

Lafayette de la Crúz

Jej sylwetkę opiewał zmysłowy mrok. Kojarzyła mi się z pechem, który tylko czeka, aby się komuś przytrafić. Ay! Na takiego pecha mógłbym czekać całe życie. Skrajnie nieprzyzwoita urabiała spojrzeniem, z bezczelnością prostytutki siejąc spustoszenie pośród pewnych zasad moralnych. Ponoć oblizuje warg, gdy obiera śliskie myśli, tak powiedział mi kompan, ponoć miał okazję testować jej gibkość. Ponoć gryzie. Wtedy miałem ją przed sobą. Była piękna i jak okręcić bioder przed mężczyzną. Źrenice jej obleczone w zwodniczą okowę tęczówek hipnotyzowały głębią, usta płonęły zwierzęcym uśmiechem. Przesuwała okiem za moim sygnetem lubieżnie przegięta przez alkoholowe ramię nieprzystojnego tancerza. Na powierzchni skóry pośmiertnym ruchem pełzał waniliowy dym... Mieszał się ze słodkim zapachem jej ulubionego wina, wspomnieniem potu. Wszystko unosiło się pod duszącym śladem lotnych, drogich perfum. Przewinęła się w krokodylim piruecie wychodzącym z pijackiej łapy. Nie przejmowała inicjatywy, oddawała się partnerowi, muzyka wlewała się w jej ciało i przenikała je. Czułem ją, była blisko, moja świadomość chyliła się ku upadkowi. On zostawił ją, by osuszyć kolejny kielich. Pochłonięty mało zajmującą obserwacją straciłem ją z pola widzenia, a gdy nabrałem dzikiej ochoty, by podejść i jeszcze raz przewlec głodnym okiem po jej piersi, u wyjścia spotykałem jędrny tyłeczek, kusząco opięty czarną kiecką. Długie, smukłe nogi o ponętnych udach i zgrabnych łydkach, nie zwieńczone obuwiem. Zniknęła. Ostatnie co pamiętam, to jej jasna skóra brutalnie odcinająca od kreacji, talia osy, i krągłe biodra przesuwające się z uwodzicielską nonszalancją kiedy rozmywała się w ciemności za rogiem.
L A F A Y E T T E   D E   L A   C R Ú Z
                                                                                                                                                                      
24 lata ∙ właścicielka stadniny "Perla Negra" ∙ wolny duch

    Często widuje się ją przemierzającą uliczki miasteczka na grzbiecie swojego ulubionego wierzchowca, mimo że jest dumną posiadaczką kultowego amerykańskiego kabrioletu z lat sześćdziesiątych. Nie widzi potrzeby wyciągania swojej perełki z garażu, skoro jej kopytni przyjaciele aż rwą się, by nieco rozprostować nogi w terenie. Stadninę odziedziczyła po ojcu, gdy skończyła 17 lat, jednak dopiero od niedawna zajmuje się rodzinną krwawicą na poważnie. Mimo, że stajnia jest niewielka, staranny dobór genów pozwolił pradziadkowi panny de la Crúz na stworzenie własnej unikatowej linii hodowlanej, która rozsławiła rodzinę na cały Meksyk, Hiszpanię i kraje Ameryki Łacińskiej. Andaluzyjskie ogiery z Perla Negra zdobywają uznanie i aprobatę w hiszpańskich szkołach jazdy, a także na krwawych piaskach korridy. Są cenione za dzielność, szlachetność i temperament, przynosząc chlubę miasteczku i jego mieszkańcom.
    Winem zwykła okupować noce, dzień natomiast obłaskawia waniliowym papierosem. Mimo że nie narzeka na brak zajęć, nie przepuści żadnej okazji, by bosą stopą uderzyć w parkiet pod granatowym niebem. Nie może wyobrazić sobie życia bez przeładowanych stołów, romatycznej wizji horyzontu w płomieniach wschodu, słów skropionych alkoholem i roznegliżowanych ciał bezpruderyjnych tancerzy. Jej krew musi wrzeć. Bez tego czuje się wybrakowana i trudno jej skupić się na pracy. Życie nie składa się przecież wyłącznie z obowiązków. 
    Kobiety darzą ją zawiścią, mężczyźni natomiast - uwielbieniem. Z łatwością bryluje między tymi skrajnościami, nie biorąc sobie do serca niechlubnych pogłosek na jej temat. Za ich sprawą przylgnęło do niej miano grzesznicy i uwodzicielki. Rzekomo nie oszczędza nawet mężów i narzeczonych. Sama jednak nie komentuje tego w żaden sposób. Wie, że ów plotki to tylko owoc zazdrości kiełkującej w sercach zakompleksionych nastolatek tudzież zapracowanych kur domowych. Po prostu jest sobą, a ludzie i tak zobaczą to, co chcą widzieć. To nie jej problem.

powiązania | album

Thomas Moore


Thomas R. Moore

fizycznie 27 lat — samotny wilk i ojciec — nawrócony demon — prace dorywcze
miłośnik literatury — dziesięć lat tułaczki — nie do końca wyczekiwana ostoja
Nawet demony były kiedyś aniołami, przynajmniej do czasu aż nie sprzeciwiły się Bogu. Rzucone na łaskę lub niełaskę obmierzłego świata szukały pomsty pod wodzą Szatana. Rozpustne, lubieżne i łakome rozpełzły się po globie, niosąc chaos szczęśliwym, szerząc bezprawie wśród prawych. Był jednym z nich, czerpiąc z rozkoszy samounicestwienia. 
Był. Zagrzebany we własnych namiętnościach, zbłąkany na drogach prawości. Szedł z prądem i pod prąd, uwięziony w słabym, siedemnastoletnim ciele. Zależny jedynie od siebie, odpowiedzialny jedynie przed sobą. Bywał w miejscach, które Ty możesz zobaczyć odbite jedynie w ekranie telewizora, cholerny obieżyświat. Widział rzeczy, których Ty nie oglądałeś nawet w swoich najśmielszych wyobrażeniach. Zachłysnął się wolnością i upoił swobodą, utonął. Osunął na samo dno, stopami dosięgając mułu beznadziei, z którego nie można się już wygrzebać. I wiecie co? Wygrzebał się.

Kapryśny los postawił przed nim kobietę, przy której nawet on, szatański pomiot, zatracił swoją tożsamość. Kobietę zagubioną równie mocno, choć nigdy nie tracącą nadziei. W jej oczach tlił się niebiański blask, a w sercu iskrzył ciepły płomień. Emanowała aurą dobroci, pociągając ku sobie jego upodloną duszę. Pewnego dnia zrozumiał, że była jego zbawieniem zesłanym przez Boga. Przyjął ją. Porwał ze sobą, nie potrafiąc już ostać w miejscu, ale także nie potrafiąc jej porzucić.

Nie mógł jej wiele dać. Jedynie siebie — nie mogący zaznać spokoju byt — i wybrakowaną miłość, ale ona nie chciała więcej. Oświetlała mu znojną drogę w poszukiwaniu ich miejsca na Ziemi, była z nim przez długie, cudowne lata. Zuchwale myśleli, że to ich na zawsze. Niestety Stwórca miał wobec nich inne plany. Pociągnął za sznurki życia i odebrał Thomasowi najdroższy skarb równie niespodziewanie, co był skłonny podarować. Tak mu się przynajmniej wydawało, kiedy siedząc w przydrożnym barze gasił palący żar straty kolejną szklanicą whisky. Szybko jednak zorientował się, że z rąk nie wydarto mu wszystkiego.

Zaledwie od paru dni był ojcem. Siedząc na łóżku, na którym jeszcze niedawno wschodziło nowe życie obserwował, jak położna owija jego córkę w aksamitny kocyk. Dopiero wtedy odważył się po raz pierwszy wziąć Hannah w ramiona. I właśnie wtedy podjął decyzję, która nieodwracalnie przewróciła jego i tak powikłany żywot "do góry nogami". Sprzedał ciężarówkę, w której  przez ubiegłe lata mieszkał razem z ukochaną Abigail, aby tymczasowo mieć za co utrzymać siebie i swoje dziecko. Z niedużymi pieniędzmi i bez perspektyw na przyszłość osiedlił się poza granicami Saint-Frais. Zamieszkał w opuszczonej chacie, gdzie w późniejszych dniach samodzielnie doprowadził wodę i prąd. Kupił starego pick-up'a, żeby krążyć między domem a mieściną, gdzie pojawia się od czasu do czasu, aby podjąć przeróżne zajęcia.

Nareszcie stał się kimś więcej, niż tylko niedoskonałym cieniem Boga. 

POWIĄZANIA | WSPOMNIENIA | ALBUM
__________________________________________________________________
No i jest. Mam nadzieję, że da się polubić. Stwórzmy razem coś fajnego! 

Jacqueline Wolf

She’s seen the horrors of hell; she’s endured the darkest of times. It made her tough. Now she walks with the fearlessness of the wolf. She lives with the bravery of the lion. And acts with the fierceness of the dragon.
— Naked Truth, Jordan Sarah Weatherhead             



Jacqueline Wolf 
TRZECI ROK MECHATRONIKI — PRZYTULNY LOFT PRZY BAY VIEV CTTATUAŻ NA PRAWYM RAMIENIU — PRZEWODNICZĄCA BRACTWA GAMMA PHI — CÓRKA JEDNEGO Z WŁAŚCICIELI ARMOR HOLDINGS, INC. — BIKER GIRL — BRYTYJSKIE KORZENIE — BLIZNA NA OBOJCZYKU — KRĘGOSŁUP NA ŚRUBACH — NIESPEŁNIONE MARZENIE O SŁUŻBIE DLA ROYAL AIR FORCE — WOLONTARIAT — NAWRÓCONA  KSIĘŻNICZKA —       TOWARZYSZ        SAMOTNYCH        WIECZORÓW 
Wszyscy znamy ludzi, którym los w jakimś stopniu poskąpił szczęścia — między innymi tych, którzy zostali potraktowani niesprawiedliwie lub tych, którzy cierpią. W życiu każdego z nas jest przynajmniej jedna taka osoba, której ostre krawędzie życia nie są obce, która każdego dnia zmaga się z dylematami, przez nas widywanymi jedynie w mediach — w Twoim także. Mimo to żyjesz w błogim przeświadczeniu, że problemy tej osoby są jej indywidualną sprawą, częścia zupełnie innej, odległej rzeczywistości, która nigdy nie otrze się o Twoją. Że jej rozterki Ciebie nie dotyczą. Cieszysz się tylko, że nie jesteś tą osobą, bo kto o zdrowych zmysłach pragnąłby nią być?

Oswajasz się z tym. Przyzwyczajasz do widoku bezdomnych na ulicach, matek szarpiących swoje dzieci, mężów bijących żony. Utożsamiasz się z tłumem, nie mając na tyle odwagi, by wyróżnić się na tle szarej masy i po prostu działać. Pochłania Cię ogólna znieczulica, a Ty nawet nie stawiasz oporu, szukając sobie kolejnych jałowych wymówek.

“To nie moja sprawa.”
“Jest tylu ludzi na świecie, ktoś inny na pewno się tym zainteresuje.”
“Od tego są specjalne organizacje.”
“A co ja mogę?”
“Nie mam czasu.

“Nie jestem jakimś superbohaterem.”
“Takie jest życie.”
“Mam swoje problemy.”


Prawdopodobnie nie wiesz, że w ten sposób zagłuszasz odruchy sumienia, jednocześnie zatracając swoje człowieczeństwo. Że krok po kroku sam siebie pozbawiasz wrażliwości na ludzką krzywdę. Żyjąc w wiecznym pośpiechu, w pogoni za pieniądzem zapominasz, że Twój czas jest ograniczony, a dni policzalne, być może na palcach jednej dłoni. Nie zwracasz na to uwagi. Bezwiednie płyniesz z konsumenckim prądem industrializacji, skupiony jedynie wokół własnych, niższych potrzeb i popędów.

Z czasem przestajesz zauważać zło.
Tak żyje się o wiele lepiej.
Jej też się tak kiedyś wydawało.
więcej       więzy
                                                                                                                                            
Witam cieplutko! Wiem, że pani wyszła mi dość tajemnicza, ale tak właśnie miało być. Lubię odkrywać karty moich postaci w wątkach, nie lubię dawać i dostawać wszystkiego na tacy. To odbiera przyjemność wątkowania, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Zakładki będą z czasem uzupełniane, do oddania mam powiązanie z pewnym bezdomnym, który bezinteresownie uratował Jacqueline i który bezpośrednio przyczynił się do jej wewnętrznej przemiany, sprawiając, że z rozpieszczonej, nowobogackiej panny stała się ciepłą, empatyczną osóbką. Szukamy natomiast kogoś bliskiego, najlepiej kogoś, z kim będzie mogła nocą zdobywać ulice Melbourne i kto będzie tak samo jak ona zafascynowany prędkością. Poza tym bierzemy wszystko. Bawmy się. :D 

Aurora Leatherwood


|| Rora, Regal || 25 lat ||  Weterynarz || Minnesota, USA ||
|| Wulgarna || Niedostosowana || Oportunistka ||
|| Szare oczy || Tatuaże || Blizny ||
|| Whisky || Papierosy ||


Jaka jest?
- I love you.
- Your problem.

W zasadzie nikt nie wie. Mówi jedno, myśli drugie, robi trzecie. Pełna absurdalnych przeciwieństw i sprzeczności charakteru, które czynią ją nieprzewidywalną. Ma własne pojęcie logiki, często niezrozumiałe dla ogółu. Jeśli chcesz ją poznać, musisz ją obserwować - mowa ciała powie ci więcej od słów. Patrz jej na ręce. Nad nimi nigdy nie jest w stanie zapanować. Gorzej, jeśli przed oczyma zobaczysz zaciśniętą pięść - nastanie bowiem ciemność i nie będziesz zdolny by patrzeć jeszcze przez długi czas. Dąży do wyznaczonego celu nawet za cenę zdrowia, lecz nigdy kosztem przyjaciół. Ciężko zaszufladkować ją w jednej, określonej ramie. Należy do tych, którzy nigdy nie powiedzą, gdzie ich boli lub co im polega, za to zawsze powie co jej się nie podoba i ośmieli się wymagać natychmiastowej poprawy. Jest cholerną perfekcjonistką. Wszystko co robi chce zrobić najlepiej jak potrafi, a ma w tej swojej maestrii taką biegłość, że robota nie idzie jej na tyke powoli, by zdążyła doszczętnie się zaritować i rzucić ją w diabły (trzeba tu napomknąć, że cierpliwość w jej przypadku to słowo mocno nad wyraz). W obliczu strachu staje się nieobliczalna i trudno nad nią zapanować. To postać silnie dominująca i nierychło gnąca karku pod rozkazem. Ciepło oscylujące na łamach ulotnej osobowości. Dumna nie z pustej próżności, lecz dlatego, że ma się czym szczycić. Nie lubi wyjawiać całej prawdy i ma się w tym swoim niepełnomówstwie całkiem nieźle. Kłamie jak z nut co, wbrew jej wysoce moralnym przekonaniom, uważa za bardzo cenną i przydatną umiejętność. Do twarzy jej też z aktorstwem - nic nie zdradzi jej samopoczucia, jeśli ona sama tego nie zapragnie. Pierwej namyśli się dwa razy, co powinna ci pokazać. Sedno? Zapamiętasz ją tak, jak ona zechce, byś ją pamiętał.


Jak wygląda?
                                             - If I saw you naked I would die of happiness. 
- If I saw you naked I'd probably die laughing.


Kłóci się z otoczeniem. W miejscu, gdzie wszystko jest uporządkowane i dopięte na ostatni guzik, ta rozwichrzona postać wprowadza istny zamęt. Możesz być pewien, że jeśli widzisz gdzieś cień, będzie to jej własny prześladowca. Chodzi jak jej wygodnie i kiedy jej wygodnie. Zazwyczaj w rozwianych na ramiona, pachnących słomą włosach. No chyba, że uzna swoją powinność. Jeśli czuje, że musi prezentować się porządnie, wierz mi - będzie wyglądać wręcz olśniewająco i jak najbardziej korzystnie. To, co przykuje twój wzrok w pierwszej kolejności, to jej oczy. Patrzą na świat z nabytą przez lata nostalgią. Błyszczą siłą miażdżącą głupców, którą bezlitośnie okiełznała. Pożerają każdego kto odważy się weń spojrzeć zaszczutym magnetyzmem. Nie pozwalają odwrócić wzroku. Bezdenne, zmieniają nasycenie i barwę w zależności od natężenia światła. Sama wychodzi z założenia, że są koloru nijakiego. Nie jesteś w stanie ich określić. Skala waha się począwszy od szarości, przez granat, na zieleni zaś kończąc. Druga cecha wyróżniająca to jej drobna postura okolona w śniadą skórę. Aurora bardziej przypomina lisa, aniżeli złego wilka, za którego powszechnie jest brana przez obcych. Ma czym oddychać i na czym usiąść, co niekoniecznie chwali się podczas jazdy wierzchem. Kibić ma wysmukłą, wpadająca w szerokie biodra. Długie nogi umożliwiające szaleńczą pogoń, lub też ucieczkę (w jej słowniku: odwrót taktyczny). To wszystko składa się na jej nabytą pewność siebie i swego rodzaju wyższość nad płcią przeciwną. Niech cię to jednak nie zwiedzie - należy do kobiet niebezpiecznych - tych nieprzeciętnie inteligentnych i wyrachowanych. Potrafi na gębę powalić przeciętnego chłopa, więc biada ci jeśli kiedykolwiek jej się narazisz. Wie też jak i nie omieszka umiejętnie skorzystać ze swych atutów, by osiągnąć zamierzony efekt.

Jej wady?
- I'm trying to sleep!
- At your service, whore.

Ma ich aż za wiele, przełożywszy pogląd na maść wykonywanego zawodu. Od kompletnego braku taktu zaczynając, brnąc przez niewyparzoną gębę i docierając w końcu do nieprzeciętnej zdolności ładowania się w kłopoty. W kluczowych momentach zdarza jej się kierować emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem i zimną krwią, co może się czasem okazać zgubne. (LOADING...)

Podopieczny?

Imię: Nox
Płeć: klacz
Wiek: 6 lat
Rasa: Pełna Krew Angielska
Maść: kara
Podkuta: tak, na 4 nogi
Paszport/książeczka zdrowia/rodowód(wpisana w księgę)


Czy dałeś koniowi siłę, grzywą przystrajasz mu szyję i sprawiasz, że biegnie jak szarańcza, aż silne parskanie przeraża? Mocno bije kopytem, radośnie, z mocą się rzuca na oręż, nie boi się, drwi sobie z lęku, on nie ucieka przed mieczem. Gdy kołczan nad nim zadźwięczy, ostrze oszczepu i dzidy, pędzi wśród huku i dudnienia, nie wstrzyma go sygnał trąby.



Ogólne: Jest to klacz nie dla pierwszego lepszego jeźdźca. Wymaga ogromnej ilości czasu i cierpliwości ponieważ jest nieufna. Ma złe wspomnienia jeśli chodzi o ludzi i boi się ich, w szczególności mężczyzn. Zwykle reaguje ucieczką, a w wyjątkowych sytuacjach agresją i obroną. Dlatego też nie nadaje się dla niedoświadczonych czy dzieci. Uwielbia samotność, zwykle stoi na łące w cieniu bez towarzystwa kogokolwiek. Nie licząc strachu przed ludźmi jest odważnym koniem, nie straszne jej przeszkody czy hałas.
Swoje młode lata spędziła na torze. Ścigała się i była w tym bardzo dobra. Wygrywała wyścigi 3 i 4 latków. Do czasu tragedii, która miała miejsce przed pewnym wyścigiem. Została okaleczona ostrym narzędziem w oko i straciła w nim na zawsze wzrok. Po ranie została długa blizna, która teraz szpeci bardziej niż zdobi jej oblicze.
Nikt nie interesował się później kaleką. Została sprzedana za marne pieniądze i trafiła do szopy. Tam właściciele o nią niedbali ponieważ hodowali bydło, a koń był tylko przeszkodą. W końcu trafiła tutaj, gdzie ma znaleźć spokój i odpoczynek. Może nawet kogoś, kto wreszcie przywróci jej wiarę w człowieka i dawną kondycję.



Ciekawostki:

- ślepa na prawe oko i ma na nim długą bliznę
- uwielbia spać na leżąco
- jest niesamowicie szybka i ma bardzo dobrą kondycję (kiedy jest w treningu, na tą chwilę słabo z tym)
- uwielbia przysmaki ziołowe
- jak na łące to tylko pod drzewem w cieniu
- lubi być na dworze kiedy pada deszcz

_______________________________________________________
KP W BUDOWIE

Michael Grannt

+ Michael "Fierce" Grannt +
Założyciel Gildii Ognia. Łowca.

- Jesteś złym człowiekiem, a mimo to jakiś pieprzony anioł stróż patrzy Ci przez ramię.
- Nie bądź dzieckiem Josh. Grunt to odpowiednio ulokować swój gniew.



»II« »III« »IV« »V« »VI« »VII«


| RASA: smok półkrwi |
| WIEK: 32 lata |
| PŁEĆ: mężczyzna |
| URODZONY: 13 sierpnia |
| OBYWATELSTWO: szkockie |
| POCHODZENIE: półwysep iberyjski |
| ZNAK ZODIAKU: lew|
| STAN CYWILNY: wdowiec |
| WZROST: 189 cm |
| WAGA: 92 kg |


- Zwątpiłem w miłość i cnotę, zostaje jeszcze rozpusta. Doskonale zastępuje miłość, sprowadza ciszę i daje nieśmiertelność.

"Nie jestem skomplikowany." Ogółem to jedynie trudny w obejściu, milczący typ z własnym światopoglądem. Karkołomnie szczery zawsze ujmie sobie z duszy twoim kosztem. Nie licz że będzie ściemniał i ubarwiał, o ile nie uzna tego za stosowne (racz spamiętać, że stosowność to w jego przypadku słowo poważnie nagięte a rezerwy cierpliwości równają się zeru). Jest zachłanny i gwałtowny. W gorączce nie myśli, pierwej spuszcza krew. Dlatego waż słowa jakie z nim wymieniasz, bo jeśli nie zada Ci cierpienia będzie wiedział jak uformować je w późniejszy odwet.
"Pracuję nad sobą." Z autopsji można stwierdzić że nie ma dla niego zbawienia, on sam również ci to powie. Nie ma taryf dla ludzi lejących juchę. Wymierzał ból i kochał to. Cudza nędza koiła jego własną. Dopiero czas otrzeźwił bydlaka. W rzeczywistości Michael to ostry, zmęczony życiem człowiek z tendencją do przyziemnych słabostek. Dragi są tu wyjątkiem potwierdzającym regułę. Dobry kumpel do kielicha dla tych co lubią życie na krawędzi.
"Zewnętrznie twardy, wewnątrz niezłomny." Jednak pozory lubią drwić sobie z ludzi. Miewa chwile słabości jak każdy. Z tą różnicą że wtedy nie stoi przy nim nikt bliski. Żonę i dzieci porwały mu tutejsze bestie, a on nie zdołał ich ocalić. Odtąd pokazuje światu jak bardzo nim gardzi po prawdzie gardząc jedynie samym sobą. I oto odwieczny sęk w jego egzystencji.
"Słaniam się maską dobroczyńcy." Kiedy na niego patrzysz nie widzisz jakiej krzywdy doznał od losu. Wręcz przeciwnie. Urabia cię uśmiechem, układa oczyma wedle zachcianek. Trzeba być wierutnym i przebiegłym by go przejrzeć. Lub cierpliwym by zaczął okazywać siebie. Dwie drogi lecz tylko jedna sprawdzona. W twojej gestii leży wybór jak zechcesz z nim postąpić. Lub nie ruszaj go wcale i odejdź w pokoju jeśli lubisz swoje zęby.
"Gdzieś tam mam serce." Po prostu oblekł je w hardą stal i otoczył grubym kamiennym murem, by nikt nie sięgnął poszarpanych strzępków. Wielu było takich co chcieli je układać. Próżne były ich wysiłki, może nie starali się wystarczająco. Może to on chciał być rozdarty.
"Jestem masochistą."

- Bluźnierca!
- Wolę głośno bluźnić niż być cichym skurwysynem.

Jest postawnym mężczyzną o walorach sprzyjających pracy jaką wykonuje. Dwieście funtów ubranych w niespełna dwa metry miary. Nie pchałby się śmierci do gardła nie wiedząc że można się nim udławić. Łeb przystrojono mu burzą ciemnego włosa. Ponoć jest blondynem choć ciężko to stwierdzić w mroku nocy (wtedy bowiem można się na niego natknąć najprędzej). Ma jadowicie zielone oczy. Źrenice zawężają się w dwie pionowe krechy w obliczu piekła. Urody nadrabiają mu północne rysy i kilkudniowy zarost. Na pierwszy rzut oka zwykły człowiek. Nie do końca zwykły człowiek.Michael ma w sobie coś ze starożytnych. Silniejszy od ludzi potrafi zgiąć oburącz stalową rurę. Zawyżone tętno pomaga mu nigdy nie marznąć. Parzy dotykiem.
Posiada przemianę którą walczy z potworami. Chowa w sobie duszę smoka, gdy ją uwolni przeistacza się w kilkudziesięciotonowe, obsydianowe smoczysko z ogromną rozpiętością skrzydeł. Bestię zwą Abbadonem (szkic z przełomu siedemnastego wieku - autor zginął w niewyjaśnionych okolicznościach). Zaś płomień w jej trzewiach gorzeje błękitem.

Jack Rogers

Jack "Grizzly" Rogers
13 IX 1982, MINNESOTA MYŚLIWY ZASŁUŻONY W IRAKU I AFGANISTANIE MĄŻ I OJCIEC 


W swoim własnym domu (który postawiłeś przecież z myślą o rodzinie) bywałeś tylko gościem. Nigdy nie brakowało Ci miękkiego materaca, pachnącej pościeli czy porannej kawy z cygarem do smaku. Nie tęskniłeś do znajomych czterech ścian, ogrodu starannie pięlęgnowanego dłońmi ukochanej, czy promieni słońca grzejących deski na tarasie, gdzie omal nie przyszła na świat Wasza jedyna córka. Mimo to wracałeś, zawsze, bo wiedziałeś, że dom to nie szeroko rozumiane pojęcie dóbr materialnych, a przynajmniej nie dla Ciebie. Twoim domem była Ona - jej uśmiech, tak dotkliwie prawdziwy i przepełniony dobrocią, że jego obraz nie pozwalał Ci zapomnieć o byciu człowiekiem. Ona, jej ramiona, a potem One, tak czyste, nieskażone brudem tego świata, że czułeś się niemal niegodzien ich miłości; zupełnie jakbyś był w stanie potępić je ulotnym muśnięciem dłoni. Nienawidziłeś tego, z jakim uwielbieniem patrzyły na Ciebie ich oczy - identyczne, w barwach letniego nieba i czułeś jak tężeją Ci ramiona, kiedy mała Lily z dumą powtarzała koleżankom słowa matki: tatuś to bohater.
Zakładałeś, że to Ty odejdziesz. To Ciebie miała zabić kula, jednak kiedy wylądowałeś w St. Cloud, nie ujrzałeś Jej twarzy. Na lotnisku zostałeś powitany przez rodzonego brata, trzymającego łapkę Lilianne w swojej ciężkiej dłoni i już wtedy coś solidnie łupnęło Cię w żołądek. Niepokój, który żywym ogniem rozlał się po każdej, najmniejszej komórce Twojego ciała, gdy tylko zostaliście sam na sam. Wtedy po raz pierwszy i ostatni ugięły się pod Tobą kolana.
To jej bestialsko odebrano życie, nie Tobie. To jej krew splamiła ziemię, nie Twoja. Wreszcie pojąłeś, że na świecie nie istnieje pojęcie sprawiedliwości, o którą rzekomo, między innymi, walczyłeś. Pozbawiony Jej ciepła przestałeś być człowiekiem, na chwilę, bowiem otrzeźwiło Cię kilkuletnie dziecko. Nigdy nie zapomnisz dnia, w którym własna córka, nie skończywszy jeszcze lat pięciu, zapytała "Tatusiu, dlaczego płaczesz", a Ty, tak piekielnie słaby i upojony alkoholem, odpowiedziałeś "Bo jej już nie ma". Nie spodziewałeś się, że ten złotowłosy aniołek okaże się mądrzejszy od Ciebie, otrze Ci łzy z twarzy, po czym dotykając Twojej piersi powie "Mamusia zawsze mówiła, że wszyscy mieszkamy w swoich serduszkach nawet kiedy jesteśmy daleko." Wciąż nie wiesz, jakim cudem udało Ci pohamować łzy, kiedy wciągnąłeś małą na kolano, całując jej drobne rączki. Pamiętasz za to, jak cholernie wstydziłeś się sam przed sobą, że to ona okazała się być Twoją podporą, a nie Ty jej, tak jak zawsze Ci się wydawało. Wziąłeś się w garść, musiałeś, dla Nich.
Jesteś zatem człowiekiem, aczkolwiek zgoła innym. Daleko Ci do osoby, którą niegdyś byłeś. Wycofałeś się ze służby i zdałeś mundur. Przeprowadziłeś się z córką na Alaskę, a grób żony w St. Cloud odwiedzasz dwa razy w roku i mimo, że od jej śmierci minęły już trzy lata, wciąż uczysz się bycia ojcem dziecka, które przed jej śmiercią trzymałeś w ramionach tyle razy, że mógłbyś zliczyć je na palcach dwóch dłoni. Masz wrażenie, że nowego i starego Ciebie łączą tylko dwie rzeczy - ojcostwo i bezbłędna zdolność zabijania. Zostałeś więc myśliwym, ba, szczególną frajdę sprawia  Ci tropienie i zażynanie niedźwiedzi, bo tylko w tym widzisz wyzwanie. Stąd też Twój miasteczkowy przydomek, aczkolwiek córka zwraca się do Ciebie pieszczotliwie - Bear.
Może dlatego, że tak jak ta skóra z niedźwiedzia, każdego wieczora leżysz rozciągnięty przed kominkiem, tuląc do siebie ją i dwa wierne psy husky, które towarzyszą Wam już od pierwszych dni w Mount Cartier.

POWIĄZANIA (in progress...)

Nadine Ross

Nadine Ross

25 lat - urodzona w Churchill - przyjezdna z Ottawy - Zajazd u Annie
„Człowiek podobno składa się z czterech warstw. Bywa, że z trzech, w zależności od tego, w co wierzy. Standardowo jednak istotę ludzką budują na równi rozum, dusza, serce oraz ciało i stąd lubujemy się w twierdzeniu, że jesteśmy bytem zaprawdę złożonym lub - jak kto woli - nadzwyczajnie skomplikowanym. Prawdę powiedziawszy nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Kiedyś odnosiłam wrażenie, że ludzie po prostu lubią komplikować sobie życie. Teraz widzę, że to nie kwestia wyboru, a nieodłączna część naszej natury. Widzę, że nic już nie jest proste, bowiem nie jesteśmy już dziećmi. Nasza świadomość rozwinęła swoje listki i teraz dumnie pnie je ku górze. Coś, co kiedyś było czarne i białe, dziś jest także szare, jakby tego było mało: w kilkudziesięciu odcieniach. Od świeżej bieli, przez popiel, po głęboką czerń, a i czerń może być wronia lub krucza, lśniąca lub matowa, smolista lub węglowa. Biel natomiast może przybrać odcień mleka lub kości słoniowej, być jasna jak nieskazitelnie czysta kartka papieru i ciemna jak śnieg skąpany w mroku. Nie wystarczy powiedzieć tak lub nie, bo za wszystkim kryje się jakieś ale, stąd wywodzi się rodzina słów pośrednich takich jak być może, nie wiem, prawdopodobnie i nie do końca. Nie ma jasno wytyczonej granicy między dobrem i złem, bo każde dobro może w efekcie wyrządzić zło i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wychodzi na to, że jesteśmy skomplikowani, jednak świat i rządzące nim prawa biją nas w tym na głowę. Nic zatem dziwnego, że idzie się w tym wszystkim pogubić. Mama mówiła mi czasem, że życie staje się o wiele prostsze, jeśli idąc jego ścieżkami zawczasu wybierzemy wartości, które będą nas prowadzić; lecz i to nie koniec. Wartości trzeba przecież egzekwować, a do tego potrzebujemy odpowiednich narzędzi. W tym miejscu należy cofnąć się do fundamentów naszej egzystencji, do serca i rozumu, do ciała i ducha. Możesz zdecydować, że przez drogę życia poprowadzi Cię rozum, aczkolwiek im dalej w las, tym więcej drzew, nawet jeśli wydaje Ci się, że z czasem powinno ich ubywać. Rozum zawsze będzie stawał na drodze podrygom serca, a serce niezmiennie będzie podważać jego argumenty. Ciało rzadko godzi się z duchem i duch nie zawsze ulega ciału. Kompletny chaos rodzi się jednak dopiero wtedy, gdy konflikt obejmie nie jedną, a obydwie pary. Nie ma nic gorszego niż dylemat serca i rozumu, w który wtrącą się ciało i duch. Wtedy już w ogóle nic nie wiadomo. Pewne jest tylko jedno - wszyscy umrzemy, do tego mi jednak dalej niż bliżej, choć kto wie?”

Przyznaję, zgubiłam się. I nie wiem, co zrobić, aby się odnaleźć. 
Nie wiem nawet, czy chcę. Czy w ogóle potrafię.

      Bliscy                 Dodatkowo  

Nancy Goldberg



Nancy "Nana" Goldberg

18 lat • uczennica • w Mount Cartier od maleńkości • fotograf hobbysta

Can we pretend...  
Nadeszła wiosna. Dni powoli wydłużają się na zegarze, rozciągając między wskazówkami. Zauważasz, że słońce wstaje już niemal równo z Tobą, a jego świetliste ramiona sięgają coraz dalej w głąb pokoju, niemal dotykając dębowych nóg łóżka. Wstawanie nigdy nie przychodziło Ci łatwo, więc obecny stan rzeczy przyjmujesz z niejaką ulgą – nic nie budzi Cię skuteczniej niż jaskrawe promienie wkradające się pod powieki. Sprytne wiązki światła przechodzą nawet przez skórę, natarczywie łaskocząc Twoje oczy i lica, więc chcąc nie chcąc, musisz w końcu wyplątać się z pościeli. Nakrywanie się kołdrą po samą głowę już w niczym Ci nie pomoże, bowiem jeszcze nigdy nie udało Ci się zasnąć po raz kolejny. 
Pokrzepia Cię myśl, że bose stopy nie zetkną się z zimną podłogą. Słońce nie jest tak do końca Twoim wrogiem, przecież gdyby było, nie grzałoby dla Ciebie drewnianych paneli. Gdy stąpasz po nich w poszukiwaniu futrzanych kapci, które zapewne podwędził pies, nie wzdrygasz się z zimna. W ten sposób dzień zaczyna się w odrobinę lepiej i to wystarcza Ci, by powitać go z uśmiechem. Wypada cieszyć się z rzeczy małych, czyż nie?

Zadowala Cię zatem każda dodatkowa godzina przed zachodem i przejrzyste niebo. Wiatr nie wydaje się już taki mroźny i jakby mniej szczypie w nos, kiedy wspinasz się na jedno z drzew za domem na ośnieżonym wzgórzu, by podziwiać rozciągający się przed Tobą widok. Palce nie kostnieją w chwilę po zdjęciu rękawiczek i to właściwie wszystko, czego potrzebujesz od życia. Z każdym kolejnym tygodniem Matka Natura spogląda na Ciebie coraz przychylniej, niemal uśmiechając się do Twoich zdjęć. Z każdym tygodniem coraz świeższa i piękniejsza wyciąga ku Tobie swoje członki, zachęcając do dalszych wędrówek, do adorowania jej dzieł. Przypominasz sobie wtedy jak pewnego razu zboczyłaś z turystycznego szlaku i skręciłaś kostkę, jednak wspomnienie blaknie na tle wspaniałości, które tylko czekają, aby zostać uwiecznione właśnie przez Ciebie. Jesteś gotowa podjąć ku temu wiele trudu.

Och Nana. Jak daleko zaprowadzi Cię Twoja ciekawość?

...that airplanes in the night sky are like shooting stars?  
POWIĄZANIA                      PRZESZŁOŚĆ                      WIECEJ
Witam z ostatnią postacią. Przy okazji pozdrawiam nie istnieję i przepraszam, że musiała tak długo czekać. Jestem wdzięczna, że pozwoliłaś mi przygarnąć tę duszyczkę. Mam nadzieję, że póki co Cię nie zawiodłam.
No i przepraszam za brak zmysłu estetycznego, który zaowocował w taką, a nie inną oprawę karty. 
WĄTKI 3/3.

Mirajane Willson

Po­dob­nym być do ludzi
zaszczyt to i hańba
wyglądem przy­pomi­nać siebie
straszydło w lus­trze życia


❧ - Mirajane Jezebell Willson - ❧
❧ - Jezmira, Mira, Bella - ❧
❧ - Lat 32 - ❧

❧ - Kobieta - ❧❧ - Zastępca Naczelnika  - ❧
❧ - Cela nr 5  - ❧
❧ - Lew - ❧
"Było w niej coś ta­kiego, co nie poz­wa­lało oder­wać oczu od jej por­ce­lano­wej twarzy. Zachwy­cali się nią, ona od­wza­jem­niała uśmie­chy, spoglądała się na nich brązem swych oczu. W tym cza­sie w jej głowie kłębiły się myśli o swoim wyglądzie. Nie do­cierało do niej, że może się po­dobać."

OPIS WYGLĄDU: zawsze uśmiechnięta w ten trącący grzeczną sugestią, dobrotliwy grymas nigdy nie powie, gdzie ją bodło, za to oszczędzi głosu i ośmieli się milczeć. Dysponuje niesamowitą krzepkością, przy czym zdolna jest w biegu pokonać niesamowite dystanse. Naziemne akrobacje nie stanowią dlań żadnej przeszkody. Choć niewysoka, może poszczycić się ładną proporcją ciała i posągową figurą. Choć nie należy do tych długonogich i przesadnie wysmuklonych. Ma czym oddychać i na czym usiąść. Alabaster skóry przyjemnie współgra z węglistą barwą włosów i stalowoszarą głębią dzikich oczu. Wąska kibić, silne nogi, szerokie biodra nadają jej postaci wręcz kokieteryjnej pikanterii, której nie szczędzi sobie na codzień w kontaktach z płcią przeciwną. Są to tylko jednak nic nieznaczące przywary, nabyte w ciągu życia, bowiem serce jej skradł już pewien mężczyzna i zbiegł z nim za pazuchą gdzieś w odległe krańce świata. Wie jak i potrafi umiejętnie skorzystać ze swoich atutów, by dostać to, co jej się uwidzi w danej chwili. Zdawałoby się, że nie ma poczucia wstydu, a i tu niestety należy mi przytaknąć. W jakiejś mierze utraciła po części kobiecą wrażliwość, a przy tym czułość na czynniki zewnętrzne.


OPIS CHARAKTERU: wolna od rasowych uprzedzeń, zażarcie broniąca się przed wszelakiej maści zmianami. Pała do nich nienawiścią tak wielce zaawansowaną, że aż czasami przerastającą dotychczasowe wyobrażenia zawiści. Pierwotnie stworzona z zamiłowaniem do ognia, nie cierpi być mokra ani na dłużej fizycznie łapać z wodą jakiegokolwiek kontaktu. W związku z tym stara się unikać różnorakich zbiorników takich jak sadzawki czy strumyki i trzyma się bliżej zieleni. Żywi niesamowity respekt dla wszystkiego, co czyste i święte, skreowane przez patronów przyrody. Nie brzydzi się jednak grzechem, ani rozpustą. Istota niebywale zmienna. Z reguły płocha, zdolna bać się łopoczących motylich skrzydełek, może przeistoczyć się w pragnącą ściągać skalpy dzikuskę. Wie, że świat zdominowany przez przepych nie jest przychylny dla tych, co używają innego pudru. Opływająca uległością wobec prostej płci. Stara się, aby wszystko wokół niej emanowało jak najlepszą energią, w żyłach, pod opoką piersi serce tłoczy burzliwą krew, charakterystyczną dla hiszpańskich genów. Nawet najbardziej przytłaczające upokorzenie nie jest w stanie złamać siły ducha tej bestii. Sporadycznie wręcz stosuje się do zasady „wet za wet”. W chwili strachu staje się nieobliczalna i trudno nad nią zapanować.

AKTUALNY EKWIPUNEK (będzie ulegał zmianie!):
- skórzana torba
- gitara akustyczna
- notes i długopis
- szkicownik, węgiel, gumka chlebowa
- odzież wraz z obuwiem
- wykałaczki
- koc

Avery Chavez


Avery Vera  Chávez
8 III 1986 r. MANHATTAN, LA —— LAKIERNIK SAMOCHODOWY —— ZATARTA PRZESZŁOŚĆ
LEŚNA POSIADŁOŚĆ ZA MIASTEM —— NIESPOKOJNY DUCH —— BLIZNY NA CIELE I DUSZY
Pojawiła się znikąd, będąc nikim, nie mając niczego. Niespełna dwunastoletnie dziecko z otartymi rękoma, ze znoszonym sercem. Dziewczynka o sarnich oczach i wyblakłym uśmiechu, w podartych ubraniach. Mimo to było w niej coś przyciągającego, jakaś zwiewna tajemnica, którą otoczyła nieprzyjazne kanty swojego dotychczasowego życia. Spojrzenie chowała za kaskadą ciemnych, rozwianych włosów i tylko czasem, nieśmiało, obarczała przechodniów spojrzeniem. Przez parę długich miesięcy przemykała wąskimi uliczkami jak zjawa, głównie w godzinach szczytu lub po zmroku, pozostawiając po sobie jedynie ciszę i puste kieszenie. Utrzymywała się z drobnych kradzieży, snując setki opowieści o tym, jakoby matka po odejściu ojca zachlewała się do nieprzytomności, nie będąc w stanie podjąć pracy i zorganizować potomstwu ciepłego posiłku. Z wyrachowaniem żmii oraz przebiegłością lisa wzbudzała w ludziach litość, próbując po prostu przetrwać na świecie, który nigdy nie obchodził się z nią nader delikatnie. Karmiła się naiwnymi marzeniami o tym, że kiedyś otworzy własny warsztat samochodowy i zbierała pieniądze, bezwstydnie wyjmując je z cudzych, współczujących dłoni. Błąkała się po mieście, pomieszkiwała kątem gdzie się dało, stołowała w wybranych losowo miejscach. Co jakiś czas udało jej się nawet ubrać w świeżą odzież po którymś z dzieci gospodarzy, a potem zniknąć. Wiodło jej się całkiem nieźle, przynajmniej do dnia, w którym pewien starszy pan złapał ją na gorącym. Wmówiła mu, że uciekła z domu przed ojcem tyranem i że nie ma zamiaru nigdy tam wracać, a potem, zmęczona zimową głodówką i mrozem, mało przytomnie usiłowała obrobić go z kosztowności. O dziwo mężczyzna nie wyrzucił jej po tym na bruk. Podtrzymał ofertę noclegu na parę najbliższych dni, pod warunkiem, że zamiast bezowocnych prób kradzieży, Vera będzie siedzieć razem z nim w pracy, a potem wspólnie udadzą się na posterunek policji. Czas płynął, dni zmieniały się w tygodnie, natomiast wspólne postanowienie już na zawsze pozostało tylko postanowieniem. Henry przywiązał się do swojej nowej podopiecznej na tyle, że wizja życia bez niej zaczęła go przerażać. Zaczął bardziej naciskać, pytać, aż pewnego wieczora Avery odkryła przed nim kilka swoich kart. Był to niewielki zlepek informacji, niemniej jednak wystarczający, by zniechęcić go do dalszego drążenia tematu. Wbrew wszystkiemu oboje zdawali sobie sprawę, że nie mogą tak dalej żyć, że dziewczyna powinna wznowić naukę. Vera trafiła do sierocińca, gdzie (ku zdumieniu opiekunów) nadrobiła wszystkie edukacyjne zaległości, a z początkiem nowego roku szkolnego ponownie wkroczyła w uczniowską społeczność. W wieku trzynastu lat miała już nowy dom. Zamieszkała u Henry'ego, wciąż chodząc do szkoły, a po zajęciach pomagając nowemu wujowi w jego warsztacie lakierniczym. Mężczyzna przekazał jej całą swoją wiedzę, nauczył fachu, a potem zatrudnił, dzięki czemu interes prężnie się kręcił. Razem byli w stanie przyjąć więcej zleceń, działali dwukrotnie szybciej i efektywniej. Nie sposób też było negować plotek, które głosiły, że młodszy odłamek klienteli ściągał do nich tylko po to, by zbliżyć się do panny Chávez. Ta od zawsze pozostawała obojętna na męskie zaloty, podczas gdy sama z początku nieświadomie, a potem z zamysłem, siała kobiecy czar i wdzięk. Ze swoją urodą i gibkością dzikiej pantery bez większego trudu skupiała na sobie uwagę potencjalnych usługobiorców. Cóż, tak, dla niej to był tylko chwyt marketingowy. Być może tani, ale za to skuteczny. Adopcyjny krewny Avery, będący jednocześnie jej jedyną rodziną, nie ukrywał swojego zmartwienia. Kobieta poświęcała mu się bez reszty, odsuwając na bok własny rozwój zawodowy. Twierdziła, że gdyby nie on, nie miałaby żadnej przyszłości i dlatego nie czuła potrzeby samorealizowania się. Było jej dobrze w ich wspólnym, co prawda niedużym, ale za to doskonale prosperującym biznesie. Nie miała pojęcia, że Henry sam postanowił ją zabezpieczyć, przepisując jej cały swój dorobek, a także świeżo zakupioną i odrestaurowaną nieruchomość w lesie, gdzie wcześniej zwykli chadzać na spacery. Przekonała się o tym dopiero w chwili odczytania testamentu. Była na nim sama. Wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo byli z wujem do siebie podobni. Samotni. Miała wtedy 27 lat. Dziś sama prowadzi warsztat lakierniczy człowieka, który niegdyś ją uratował i wreszcie czuje, że przestała być dziewczynką znikąd
WIĘCEJ

Tyler Falcone


Tyler Falcone
20 lat        klasa fotograficzno-filmowa         bez zajęć dodatkowych 
pokój w internacie       warsztat samochodowy drugim domem        weekendowo barman
Nie masz w zwyczaju giąć karku, niezależnie od tego, z jaką mocą życie usiłuje ściągnąć Cię w dół. Kiedy miałeś 3 lata, Twoi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, a Tobie udało się przeżyć tylko dlatego, że ojciec zawsze porządnie mocował fotelik; matka natomiast pilnowała, żebyś absolutnie zawsze był zapięty. Ze zderzenia czołowego podobno wyszedłeś bez szwanku, ale nie dane jest Ci tego pamiętać. W gruncie rzeczy tak jest lepiej. Wystarczy, że już jako małe dziecko byłeś zdany tylko na siebie, bo babka ze strony matki była zbyt schorowana, by się Tobą zająć. Jak przez mgłę wspominasz pierwsze miesiące, kiedy każdej soboty fatygowała wysuszone ciało, by odwiedzić Cię w domu dziecka. Potem przestała przychodzić     nikt nie powiedział Ci prawdy, odkryłeś ją sam dopiero po kilku latach, kiedy byłeś już na tyle bystry, by pojąć, co to znaczy śmierć. 
Kiedy miałeś 8 lat, pogodziłeś się z tym, że zostałeś sam. Przestałeś płakać już jakiś czas temu, nie zadawałeś niewygodnych pytań, bo wydawało Ci się, że już wszystko wiesz. Nie miałeś pojęcia, jak bardzo się myliłeś. 
Kiedy miałeś 10 lat, rządziło Tobą przekonanie, że nikogo nie potrzebujesz. Nie nawiązywałeś bliższych kontaktów z rówieśnikami, nie mając takiej potrzeby; nie w głowie były Ci zabawy i wygłupy typowe dla dzieci w Twoim wieku. Ty chciałeś być kiedyś silny, niezależny, więc stałeś się cieniem starszych chłopców, chłonąc każdy ich zwyczaj i słowo. Chodziłeś przez to posiniaczony, śmierdzący fajkami, niejednokrotnie spędzałeś wieczory w karnym odosobnieniu, ale nie robiło to na Tobie najmniejszego wrażenia. Samotność nie robiła już na Tobie wrażenia, bo zamiast z nią walczyć, postanowiłeś się z nią zbratać. Tak było znacznie łatwiej czekać na jutro, choć nie sądziłeś, że coś może ulec szczególnej zmianie. Znów błąd. 
Kiedy miałeś 12 lat, po raz pierwszy zasmakowałeś władzy nad drugim człowiekiem, starszym zaledwie o rok. Popchnąłeś go na regał z książkami, po tym jak doprowadził do łez małą dziewczynkę. Nie znałeś jej, ale stanąłeś w jej obronie, bo w dziwny, niewytłumaczalny sposób przypominała Ci siebie sprzed lat. Zrozumiałeś, że siła daje Ci możliwości, że dysponując nią, możesz osiągnąć znacznie więcej. Nie byłeś już małym dzieckiem. Stałeś się małym mężczyzną, bo roztoczyłeś protektorat nad Nicole i nie tylko nad nią. Czułeś się odpowiedzialny za wszystkie słabsze dzieci, chcąc być dla nich kimś, kogo Ty potrzebowałeś jeszcze parę lat temu. Opiekowałeś się nimi, bo choć w ich wieku sam obywałeś się bez pomocy, chciałeś być komuś potrzebny. 
Kiedy miałeś 14 lat to, co los był skłonny Ci ofiarować, najzwyczajniej w świecie przestało wystarczać. Zacząłeś żądać sobie więcej, łaknąć bardziej. Jakby nie patrzeć, nie chodziło już tylko o Ciebie. Zawaliłeś szkołę, bo nie zależało Ci na zdobyciu wiedzy. Skupiałeś się na tym, by brać z życia jak najwięcej. Należało Ci się, w zamian za wszystkie krzywdy jakich mimo młodego wieku udało Ci się doświadczyć. Kradłeś, ale nigdy dla siebie. Zacząłeś od słodyczy dla Natalie i innych dzieci, a potem przerzuciłeś się na drobne pieniądze, z czasem sięgając po większe kwoty. 
Kiedy miałeś 16 lat, ktoś złapał Cię na gorącym. Nie poczułeś wstydu, nie skruszyłeś, wręcz przeciwnie     przydzwoniłeś świadkowi w zęby, a potem wziąłeś nogi za pas, nie mając zamiaru oddać łupu. Mało tego, posunąłeś się jeszcze dalej. Wskoczyłeś w odpalony na pobliskiej pompie samochód i zwinąłeś go razem z wężem tankującym, tym samym niszcząc wart setki dolarów podajnik paliwa. Nie potrafiłeś prowadzić, w tamtej chwili miałeś tylko nadzieję, że opowieści starszych kolegów na ten temat nie były jedną, wielką bujdą. Oczywiście ucieczka nie poszła po Twojej myśli, sam fakt, że udało Ci się ruszyć z miejsca był już pewnym okruchem szczęścia. Rozbiłeś się na pierwszym drzewie i po raz kolejny Fortuna była dla Ciebie łaskawa; nie tylko wyszedłeś z tego cało, ale także nie zdążyłeś zainteresować sobą policji. Ta przybyła na miejsce dopiero pół godziny później. W tym czasie właściciel stacji zdołał wyciągnąć Cię z wraku za fraki i skutecznie uziemić; wtedy pokonano Cię po raz pierwszy. Żałowałeś, ale nie tego, co zrobiłeś, tylko tego, że nie przyniosłeś Nicole obiecanych słodyczy; że trwoniłeś czas na zbieranie śmieci, zamiast bawić się z nią, pomagać w lekcjach. W tamtej chwili przyrzekłeś sobie, że nigdy nie złamiesz już danego komuś słowa; nieważne, ile miałoby Cię to kosztować. 
Teraz masz 20 lat i tak naprawdę niewiele zmieniło się w Twoim życiu. Twój kręgosłup moralny wciąż cierpi na zaawansowaną skoliozę, wciąż wstawiasz się za słabszymi, trzymasz się z dala od centrum zainteresowania i nie angażujesz w znajomości, przez co byłe kochanki stylizują Cię na zimnego skurwysyna. Szczerze? Niewiele Cię to obchodzi, bo niewieloma rzeczami się już przejmujesz. To, co liczy się teraz dla Ciebie najbardziej to to, żeby w każdy weekend odwiedzić Nicole i chwycić się każdego możliwego zajęcia, by jak najszybciej zebrać pieniądze i kupić mieszkanie. Wtedy najprawdopodobniej rozejrzysz się za możliwie najbardziej dochodową, stałą pracą i wyciągniesz ją stamtąd, tak jak obiecałeś.