3/21/2018

Avery Chavez


Avery Vera  Chávez
8 III 1986 r. MANHATTAN, LA —— LAKIERNIK SAMOCHODOWY —— ZATARTA PRZESZŁOŚĆ
LEŚNA POSIADŁOŚĆ ZA MIASTEM —— NIESPOKOJNY DUCH —— BLIZNY NA CIELE I DUSZY
Pojawiła się znikąd, będąc nikim, nie mając niczego. Niespełna dwunastoletnie dziecko z otartymi rękoma, ze znoszonym sercem. Dziewczynka o sarnich oczach i wyblakłym uśmiechu, w podartych ubraniach. Mimo to było w niej coś przyciągającego, jakaś zwiewna tajemnica, którą otoczyła nieprzyjazne kanty swojego dotychczasowego życia. Spojrzenie chowała za kaskadą ciemnych, rozwianych włosów i tylko czasem, nieśmiało, obarczała przechodniów spojrzeniem. Przez parę długich miesięcy przemykała wąskimi uliczkami jak zjawa, głównie w godzinach szczytu lub po zmroku, pozostawiając po sobie jedynie ciszę i puste kieszenie. Utrzymywała się z drobnych kradzieży, snując setki opowieści o tym, jakoby matka po odejściu ojca zachlewała się do nieprzytomności, nie będąc w stanie podjąć pracy i zorganizować potomstwu ciepłego posiłku. Z wyrachowaniem żmii oraz przebiegłością lisa wzbudzała w ludziach litość, próbując po prostu przetrwać na świecie, który nigdy nie obchodził się z nią nader delikatnie. Karmiła się naiwnymi marzeniami o tym, że kiedyś otworzy własny warsztat samochodowy i zbierała pieniądze, bezwstydnie wyjmując je z cudzych, współczujących dłoni. Błąkała się po mieście, pomieszkiwała kątem gdzie się dało, stołowała w wybranych losowo miejscach. Co jakiś czas udało jej się nawet ubrać w świeżą odzież po którymś z dzieci gospodarzy, a potem zniknąć. Wiodło jej się całkiem nieźle, przynajmniej do dnia, w którym pewien starszy pan złapał ją na gorącym. Wmówiła mu, że uciekła z domu przed ojcem tyranem i że nie ma zamiaru nigdy tam wracać, a potem, zmęczona zimową głodówką i mrozem, mało przytomnie usiłowała obrobić go z kosztowności. O dziwo mężczyzna nie wyrzucił jej po tym na bruk. Podtrzymał ofertę noclegu na parę najbliższych dni, pod warunkiem, że zamiast bezowocnych prób kradzieży, Vera będzie siedzieć razem z nim w pracy, a potem wspólnie udadzą się na posterunek policji. Czas płynął, dni zmieniały się w tygodnie, natomiast wspólne postanowienie już na zawsze pozostało tylko postanowieniem. Henry przywiązał się do swojej nowej podopiecznej na tyle, że wizja życia bez niej zaczęła go przerażać. Zaczął bardziej naciskać, pytać, aż pewnego wieczora Avery odkryła przed nim kilka swoich kart. Był to niewielki zlepek informacji, niemniej jednak wystarczający, by zniechęcić go do dalszego drążenia tematu. Wbrew wszystkiemu oboje zdawali sobie sprawę, że nie mogą tak dalej żyć, że dziewczyna powinna wznowić naukę. Vera trafiła do sierocińca, gdzie (ku zdumieniu opiekunów) nadrobiła wszystkie edukacyjne zaległości, a z początkiem nowego roku szkolnego ponownie wkroczyła w uczniowską społeczność. W wieku trzynastu lat miała już nowy dom. Zamieszkała u Henry'ego, wciąż chodząc do szkoły, a po zajęciach pomagając nowemu wujowi w jego warsztacie lakierniczym. Mężczyzna przekazał jej całą swoją wiedzę, nauczył fachu, a potem zatrudnił, dzięki czemu interes prężnie się kręcił. Razem byli w stanie przyjąć więcej zleceń, działali dwukrotnie szybciej i efektywniej. Nie sposób też było negować plotek, które głosiły, że młodszy odłamek klienteli ściągał do nich tylko po to, by zbliżyć się do panny Chávez. Ta od zawsze pozostawała obojętna na męskie zaloty, podczas gdy sama z początku nieświadomie, a potem z zamysłem, siała kobiecy czar i wdzięk. Ze swoją urodą i gibkością dzikiej pantery bez większego trudu skupiała na sobie uwagę potencjalnych usługobiorców. Cóż, tak, dla niej to był tylko chwyt marketingowy. Być może tani, ale za to skuteczny. Adopcyjny krewny Avery, będący jednocześnie jej jedyną rodziną, nie ukrywał swojego zmartwienia. Kobieta poświęcała mu się bez reszty, odsuwając na bok własny rozwój zawodowy. Twierdziła, że gdyby nie on, nie miałaby żadnej przyszłości i dlatego nie czuła potrzeby samorealizowania się. Było jej dobrze w ich wspólnym, co prawda niedużym, ale za to doskonale prosperującym biznesie. Nie miała pojęcia, że Henry sam postanowił ją zabezpieczyć, przepisując jej cały swój dorobek, a także świeżo zakupioną i odrestaurowaną nieruchomość w lesie, gdzie wcześniej zwykli chadzać na spacery. Przekonała się o tym dopiero w chwili odczytania testamentu. Była na nim sama. Wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo byli z wujem do siebie podobni. Samotni. Miała wtedy 27 lat. Dziś sama prowadzi warsztat lakierniczy człowieka, który niegdyś ją uratował i wreszcie czuje, że przestała być dziewczynką znikąd
WIĘCEJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz