6/06/2020

The fruit of everything good in life begins with a challenge


 
Na papierze Lysander, na korytarzach Nicholas*; nigdy Nick — tak zwraca się do niego jedynie matka, z innych ust brzmi mu to zbyt intymnie, zbyt zażyle i wywołuje dyskomfort. Syn sadysty inwestora, akcjonariusza spółki akcyjnej z obrzydliwymi milionami na koncie i umiarkowanej sławy pianistki o francuskich korzeniach. Przewodniczący samorządu uczniowskiego, uczeń ostatniej klasy, członek koła psychologicznego. Geografia, bo może kiedyś zacznie słuchać co mu w duszy gra i spali mosty, rozpoczynając życie, którym rządzić będą złośliwe przypadki, a ograniczać tylko jego wyobraźnia i brak śliskich banknotów w kieszeni. Fizyka, jest bowiem nieoceniona podczas kursu rzeźbiarstwa, a także przy pracy w drewnie, której oddaje się w każdej wolnej chwili, choć takich chwil ma w życiu niewiele. Historia, z dwojga złego i psychologia, zgodnie z jego obszarem zainteresowań. Hiszpański, dlatego, że francuskiego uczy się od matki, a przepuszczanie czasu przez palce nie leży w jego naturze. Tatuaż na piersi. Powiązania.

In restless dreams I walked alone
Narrow streets of cobblestone
'Neath the halo of a street lamp
I turned my collar to the cold and damp

Budzik rozbrzmiewa o czwartej trzydzieści, choć wcale go nie potrzebuje. Każdorazowo budzi się kwadrans przed, ma zatem piętnaście minut, z czego kilka przeznacza na to, by spędzić z powiek zbytek mizernego snu, a resztę pożytkuje na rozciągnięcie zastygłych mięśni, zawsze przy otwartym na oścież oknie. 
Posesję spowija ciemność, a głucha cisza przetacza się od ściany do ściany, nabrzmiała chłodem bijącym od marmurowej podłogi w łazience; wyczuwa ją dokładnie zabliźnionymi podeszwami bosych stóp, kiedy pochyla się nad umywalką z masy perłowej i wsuwa głowę pod strumień orzeźwiająco mroźnej, bieżącej wody. Strugi spływają po karku, szyi, w dół ramion oraz pleców, budząc nieprzyjemne dreszcze, które stara się przemóc, aż nie przywyknie — tak zaczyna swój dzień, na długo przed wschodem słońca, przez siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.
Z domu wychodzi o pustym żołądku, włosy ma wciąż wilgotne i przemierza dziedziniec w drodze do stajni, skąd wyglądają go już wybudzone ze snu wierzchowce: jeden błyszczy mu na dzień dobry pustym oczodołem, drugi wdzięcznie wyciąga łeb, rozchylając aksamitne chrapy w akompaniamencie cichego rżenia. Wita je oba pieszczotliwym drapaniem za uchem, wiązką czułych słów, smakołykiem — taki ich mały, poranny rytuał. Potem sprząta boksy, przyrządza mieszanki paszowe, czyści konie, przy okazji sprawdzając nogi, uzębienie i błysk w oku. W zależności od nastroju nuci przy tym Einaudiego, improwizuje słowa do Für Elise lub mruczy pod nosem ulubione rockowe kawałki i powtarza sobie w nieskończoność, że w końcu przytarga do siodlarni jakieś radio, żeby milej piło mu się tam ulubioną karmelową herbatę.
Wciąga się na nagi, koński grzbiet mniej więcej równo ze wstającym słońcem. Niebo czerwieni się, malując horyzont fantazyjną gamą barw, odbijając blaskiem na gładkiej sierści i miękkim włosiu grzywy. Uśmiecha się na ten widok, przemawia znów i rusza. Dłonie ma puste, tylko raz po raz gładzi wybraną stronę szyi, wyginając ważące tysiąc trzysta funtów zwierzę za pomocą odpowiedniego przesunięcia przeciwległej łydki. Pracuje równowagą, dosiadem, głosem; nie potrzebuje więcej, by utrzymać kontrolę, choć jest świadom, że niewiele trzeba, aby tę kontrolę stracić. Harmonia między nim, a jego partnerem utrzymuje się na granicy wyznaczonej przez zaufanie, to zaś może zostać zburzone w sekundę — niepewnością, zawahaniem, błędnie odczytanym sygnałem w dialekcie zbudowanym na fundamencie milczenia. 

And in the naked light I saw
Ten thousand people, maybe more
People talking without speaking
People hearing without listening

Empirysta, dżentelmen, mistyfikator — odtwórca roli z psim angażem narzuconym przez los. Urodzony w siodle, właściciel dwóch koni pełnej krwi, z czego jeden ukierunkowany jest na konkursy klasy CCI-L o randze trzech gwiazdek, drugi natomiast z racji wieku spełnia się w roli towarzysza wieczornych galopów po plaży i wycieczek w plener. Od dziesiątego roku życia regularnie uczęszcza na treningi krav magi, od roku zaś łamie jej pierwszą i najważniejszą zasadę, biorąc udział w walkach w klatkach organizowanych na czarno. To tam daje upust rosnącemu napięciu; piętrzącej się w nim od lat agresji, którą na co dzień skutecznie poskramia w niemal każdym aspekcie życia, opierając się o pielęgnowaną w nim od zawsze ogromną odpowiedzialność i nieskazitelne wychowanie. Przynajmniej raz w tygodniu odwiedza gabinet szkolnego psychologa, by w tym całym swoim aktorskim kunszcie nie zgubić tego, kim jest, choć nie jest świadom, że tak naprawdę dopiero szuka: siły, wytrwałości. Siebie. 
                      odautorsko                      
Cześć! Lysander bardzo długo kisił się w roboczych, czekając, aż koncept na kartę przyjdzie do mnie sam - niestety nie przyszedł i nie jestem do końca zadowolona z tego, co udało mi się urodzić powyżej, więc jest duże prawdopodobieństwo, że jeszcze to zmienię. Jestem beznadziejna w pisaniu kart i to dla mnie zawsze katorga, ale  w wątki umiem dużo lepiej i zaręczam, że Lys to fajny chłopak, taki do rany przyłóż. Piszmy!

*Nicholas to imię, które wybrała dla niego matka i ze względu na nienawiść do ojca czuje się z nim dużo lepiej, jednak do czasu urzędowej zmiany imienia egzekwuje je jedynie wśród rówieśników, unikając zgrzytów w przypadku bardziej oficjalnych relacji/wydarzeń.